Do Dębek wyjechaliśmy o 16 w piątek. Na miejscu, z uwagi na korek na wylocie na Chylońską, zameldowaliśmy się dwie godziny później. Kemping “Leśny”. Znaleźliśmy całkiem fajne miejsce. Obok namiot rozbiła parka, tak na oko 70-latków, którzy spod Warszawy przyjechali Deawoo Tico z zamontowanymi dwoma rowerami na dachu :). Szacun. Na dzień dobry pochłoneliśmy fląderki z surówkami w Barze “Rybka”, notabene jedyny i słuszny lokal (a w zasadzie dwa) w Dębkach. Na dobranoc trunki wyskokowe i “Bates Motel”.
Cała sobota to piękna pogoda, zatem większość czasu spędziliśmy na plaży. Potem dla odmiany Bar “Rybka” a w nim tym razem sola i halibut. Posiedzieliśmy trochę przy namiocie, Gregor zamontował “wiatę” nad naszym iglo przed nadchodzącą burzą (notabene spóźniła się tak o 2 godz.). Dzięki wiacie namiot nie ucierpiał specjalnie podczas nawałnicy. “Bates Motel” i Grand Porter z Chilli na dobranoc.
Rano okazało się, że tylko boki są lekko mokre. Od rana w niedzielę zachmurzenie. Zjedliśmy śniadanie a przebłyski słońca skierowały nas ponownie na plażę, tym razem nudystów. Podstawowe zalety plaży FKK (z niem. Freikörperkultur) to zdecydowanie mniej ludzi, nad-przyrodzone zjawiska i co najważniejsze, po wyjściu z wody nie ma się mokrych gaci ;). O 13 zaczęło się chmurzyć, ubraliśmy majtki, poszliśmy zwinąć namiot i udaliśmy się na konsumpcję, wiadomo gdzie :). Tym razem sola i turbot w menu. O 15.20 wyjazd do domu, trasa zrobiona tym razem w 1.5h.
Na koniec suchy żarcik:
Kopciuszek płacze. Przychodzi
wróżka i mówi:
– Kopciuszku, czemu płaczesz?
– Bo nie mogę iść dziś na bal.
– A dlaczego nie możesz iść dziś na bal?
– Bo bal jest jutro.
0 komentarzy